Ks. DOLINDO RUOTOLO i ZBRODNICZA ORGANIZACJA

FRAGMENT „AUTOBIOGRAFII KSIĘDZA DOLINDO RUOTOLO”, Wydawnictwo M, str. 155-157; patronat medialny kanał MOC W SŁABOŚCI.

24 września 1908 w moim domu zjawiła się służba bezpieczeństwa publicznego. Najpierw porozmawiali z moją rodziną, a potem zawołali mnie. Umierałem ze strachu, cały się trząsłem.

Funkcjonariusz zapytał: „Czy ksiądz Dolindo Ruotolo?”.

Odpowiedziałem: „To ja”.

On: „W takim razie proszę jutro stawić się w biurze bezpieczeństwa publicznego w sprawie, która księdza dotyczy”.

Powiedziałem, że tam pójdę; nie pamiętam, czy w towarzystwie funkcjonariusza, czy sam. Wydaje mi się, że poszedłem sam, ponieważ na pewno miałem czas, aby powiedzieć o tym markizowi Imperiali, z którym byłem umówiony. Wspomniałem mu o tym jedynie towarzysko, nie dlatego, aby mi pomógł. Gdy usłyszał, że wybieram się na komisariat, wykrzyknął: „W takim razie ja pójdę wcześniej i księdza wybronię”. Dwudziestego piątego udałem się tam w towarzystwie markiza oraz ojca Volpe. Na komisariacie spotkałem również wuja Tommaso, który poszedł pogorszyć moją sytuację. Najpierw wszedł markiz i długo przemawiał w mojej obronie. Komisarz, doktor Scatola, powiedział, że nie zamknie mnie w więzieniu, ale w szpitalu psychiatrycznym. Markiz wtedy podniósł głos i powiedział: „Niech go pan zawoła, porozmawia z nim, a zobaczy pan, że nie jest szalony, tylko tak zrównoważony, że mógłby udzielać panu lekcji”. Opatrzność sprawiła, że ojciec Volpe chciał pójść ze mną na komisariat. Nie otrzymał wezwania, ale spontaniczne przybycie stanowiło argument dla komisarza, że nie należeliśmy do żadnej przestępczej organizacji. Wreszcie wezwano mnie. Choć jestem z natury nieśmiały, poczułem nadzwyczajną odwagę. Oczywiście bardzo cierpiałem, ale ufałem Bogu.

Kiedy stanąłem przed komisarzem, wyciągnął protokół spisany przez moją matkę. Na widok pisma mojej siostry poczułem gorzkie ukłucie bólu. Zaczął wypytywać mnie o wizje, Ducha Świętego, kobietę z Katanii itd. Odpowiedziałem: „Nie ma pan prawa zadawać mi takich pytań; to sprawy Kościoła, nie pańskie. Ja stoję przed władzą cywilną, a nie przed Kościołem. Jeśli znajdzie pan we mnie choćby cień przestępstwa, jestem gotów ponieść najwyższą karę; lecz w przeciwnym wypadku proszę trzymać się swoich kompetencji”. Te słowa wypowiedziane podczas wielkiej agonii ducha stanowiły uroczyste odwołanie się do praw Kościoła przed władzą cywilną.

Komisarz odezwał się bardziej pojednawczym tonem, ponieważ ta odpowiedź wywarła na nim wrażenie, i powiedział: „Ale ja pytałem księdza o te sprawy nie po to, aby stawać na miejscu Kościoła, ale żeby się dowiedzieć, ze zwykłej ciekawości”. Powiedziałem: „Skoro pan pyta w ten sposób, opowiem panu, ale nie dla zaspokojenia ciekawości, lecz w ramach lekcji katechizmu”. Słysząc te słowa, inni funkcjonariusze zaciekawili się, wstali ze swoich miejsc i stanęli wokół mnie. To było około dziesięciu osób. Popatrzyłem na nich i powiedziałem: „Widzicie, jak bardzo świat i wy sami zmierzacie w kierunku apostazji? Oto przykład: jesteście stworzeniami Bożymi i wstydzicie się nawet wymówić Jego Imię. Jesteście niewolnikami materii i grzechu. A skoro wy nie przychodzicie do Boga, On miłosiernie was woła. Oto na czym polega nasza zbrodnicza organizacja! Trzeba pokutować i wrócić do Kościoła, a przez Kościół do Boga”.

Oni zaczęli dyskutować na temat materializmu, panteizmu, wysuwać zastrzeżenia co do wiary, Kościoła, na co ja odpowiadałem i katechizowałem. Na pewno mówiłem przez ponad godzinę. W pewnej chwili jeden z tych funkcjonariuszy wypowiedział lekceważącą uwagę pod adresem Kościoła; ja zerwałem się, wstałem z krzesła, na którym siedziałem, i powiedziałem stanowczym tonem: „Niech pan się liczy ze słowami i nie zgrywa tutaj jakiegoś nadczłowieka”. On się obraził i odpowiedział urażony: „Proszę księdza, przypominam, że stoi ksiądz przed publicznym funkcjonariuszem, który może założyć księdzu kajdanki”. Odpowiedziałem jeszcze dobitniej: „Pańska funkcja nie polega na obrażaniu Kościoła. A gdyby pan chciał mnie przestraszyć, proszę przyjąć do wiadomości, że nie boję się pana ani kogokolwiek innego – tylko samego Boga”. Komisarza zdziwiła ta odpowiedź i odparł: „Słusznie, dobrze powiedziane; ale jeśli ksiądz faktycznie ma czyste sumienie, nie powinien się obawiać Boga, ponieważ Bóg nie może wzbudzać u księdza strachu, skoro Go ksiądz tak kocha”. Przyznałem mu rację, ponieważ tak naprawdę nie obawiałem się Boga, lecz Go kochałem; odczuwałem przed Nim bojaźń w tym sensie, że sam uznawałem się za robaka.

Moje przesłuchanie na komisariacie zakończyło się zatem uroczystym głoszeniem królestwa Bożego w obecności władzy. Komisarz i funkcjonariusze byli pod wrażeniem. Pamiętam doskonale ich reakcję – wydawali się oszołomieni i wstrząśnięci. Po mnie wszedł dobrowolnie ojciec Volpe, mówiąc: „Przychodzę, zanim sami mnie wezwiecie”. Zatrzymano go na krótko. Tymczasem po wyjściu z biura komisarza zauważyłem, że mój wujek rozmawia z dwoma młodymi osobami; byli to dwaj reporterzy z gazety Don Marzio, którym wujek mówił: „Napiszcie w gazecie, że ci dwaj wariaci uznają wcielenie Ducha Świętego”. Obaj reporterzy podeszli również do mnie, pragnąc dowiedzieć się, o co chodzi; nadszedł ojciec Volpe i rozmawiał z nimi, jak zwykle pełen żaru. Dziennikarze notowali na skrawku papieru.

Wróciłem do domu z sercem przepełnionym goryczą, jak łatwo zgadnąć, ale na nikogo nie narzekałem, ponieważ nie czułem do nikogo urazy. Każdy nowy cios, który zadawał mi cierpienie, równocześnie umacniał moją ufność w Bogu. Następnego ranka miałem spotkanie z ojcem Volpe i markizem Imperiali pod kolumnadą San Francesco di Paola na Piazza Plebiscito. Ojciec Volpe zjawił się z gazetą w ręce i powiedział: „Zaczęło się, ruszyła reklama prasowa zapowiedziana wiele lat temu”. Don Marzio opublikował w numerze z 25-26 września długi artykuł, pełen pomyłek i kłamstw, pod następującym tytułem: Duch Święty wcielony w kobietę.

FRAGMENT „AUTOBIOGRAFII KSIĘDZA DOLINDO RUOTOLO”, Wydawnictwo M, str. 155-157; patronat medialny kanał MOC W SŁABOŚCI.

Dodaj komentarz